Od poniedziałku sieć Biedronka sprzedaje test Primacovid na obecność przeciwciał Covid-19.
- Według zapowiedzi produkt pozwala nabywcy samodzielnie przeprowadzić próbę i sprawdzić, czy w jego organizmie występują przeciwciała przeciwko koronawirusowi powodującemu Covid-19.
- Biedronka zapewnia, że test jest wyjątkowo prosty w użyciu: do badania używa się małej próbki krwi, a czas oczekiwania na wynik ma wynosić ok. 10 minut. Według sprzedawcy producent, szwajcarska PRIMA Lab jest firmą certyfikowaną zgodnie z normami ISO 9001:2015 i ISO 13485:2016, a sam test to certyfikowany wyrób medyczny (certyfikat CE). Jego dokładność wynosi 98,3 proc.
- Ze względu na potencjalne duże zainteresowanie nowym produktem Biedronka podjęła decyzję o tym, że klienci jednorazowo mogą zakupić maksymalnie trzy sztuki testu. Produkt dostępny jest w cenie 49,99 zł za sztukę.
Niestety. Pojawił się zamęt informacyjny: część mediów poinformowała na swoich łamach, że Biedronka sprzedaje testy na Covid-19. To błędna informacja na temat produktu.
Eksperci mają duże wątpliwości: testy nie dają żadnej wiedzy
Testy w sklepach sprzedały się na pniu.
Odpowiadając na pytania Wirtualnemedia.pl Wojciech Andrusiewicz, rzecznik Ministerstwa Zdrowia jasno przedstawia stanowisko resortu w tej sprawie.
- Zalecam daleko posuniętą ostrożność przy korzystaniu ze wskazanych testów – przestrzega Wojciech Andrusiewicz. – Pamiętajmy, że testy na przeciwciała dają obraz czy przechorowaliśmy Covid-19, a nie czy chorujemy w danym momencie.
- Proszę polegać na testach PCR i badać się w punktach, do których skieruje nas lekarz. Myślę, że sieci handlowe też powinny się zastanowić nad konsekwencjami swoich decyzji, które mogą doprowadzić do tego, że ludzie chorzy będą gremialnie udawać się do dyskontu po testy.
Dr hab. Olga Ciepiela z Zakładu Medycyny Laboratoryjnej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego:
Produkty wprowadzone przez sieci handlowe pod nazwą testów na Covid-19 nie dają jego użytkownikom żadnej konkretnej wiedzy na temat zarażenia koronawirusem – wyjaśnia Olga Ciepiela. – Co więcej, nazwa „test na Covid-19″ jest uproszczeniem lub mówiąc bardziej dosadnie – przekłamaniem, które może wprowadzać klientów w błąd.
- Dodatni wynik takiego testu świadczy jedynie o tym, że testowana osoba miała kontakt z SARS-CoV-2 i nic więcej. Nie wiadomo w jaki sposób nabyto przeciwciała, czy zostały one wytworzone w trakcie choroby, czy bezobjawowego zakażenia. Z informacji podawanych przez producenta wynika również, że w teście nie są wykrywane przeciwciała poszczepienne, czyli przeciwko białku S, stąd wniosek, że stosowanie tych testów do oceny czy wytworzyło się odporność po szczepieniu jest bezzasadne.
- Szczególnie, że u pacjentów po przechorowaniu Covid-19 przeciwciała w klasie IgM mogą utrzymywać się we krwi relatywnie długo – zaznacza Ciepiela. – Niestety sprzedawcy moim zdaniem w niedostateczny sposób informują potencjalnych nabywców o tym, czego mogą się oni spodziewać po użyciu testu, czyli o tym że tak naprawdę nie dowiedzą się niczego konkretnego. Na pewno nie tego, czy posiadają „ochronny poziom przeciwciał”, bo my wciąż nie wiemy jakie miano przeciwciał chroni przed ponownym zakażeniem.
- Nie sądzę żeby wprowadzenie testów do sprzedaży miało jakiś większy wpływ na liczbę osób poddających się profesjonalnym testom. Jedyna korzyść z wprowadzenia tego produktu do obrotu to fakt, że może to skłonić komercyjne firmy do obniżenia wysokich cen za przeprowadzanie miarodajnych testów na obecność przeciwciał przeciwko SARS-CoV-2.
Dr Michał Sutkowski, prezes Warszawskich Lekarzy Rodzinnych:
- Preparat oferowany przez Biedronkę zaspokaja jedynie ciekawość osób, które go kupią, ale wyniki otrzymywane przez nabywców testu mogą okazać się bardzo niebezpieczne – ocenia Michał Sutkowski. – Oferowany test wpisuje się w trend samodzielnego diagnozowania się przez pacjentów, czemu od dawna jestem zdecydowanie przeciwny. Efekty tej tendencji widzimy w pandemii nie od dzisiaj, i m.in. stąd obecna rosnąca dramatycznie fala zachorowań na Covid-19.
- Wiele z takich osób nabędzie przekonania, że są już odporne na zachorowanie na Covid-19 i z pewnością część z nich porzuci środki ostrożności stosowane przez nas wszystkich na co dzień – przewiduje Sutkowski. – Tymczasem test nie daje żadnej gwarancji bezpieczeństwa, bowiem do dzisiaj np. nie wiadomo jaki poziom przeciwciał w organizmie człowieka zapewnia mu odporność na chorobę. Prowadzony przez wynik testu Kowalski może więc nie tylko sam narazić się na zagrożenie, ale też wystawić na ryzyko wszystkich dookoła. Dlatego w sumie lepszym scenariuszem jest ujemny wynik testu, bowiem pozostawi on w nas świadomość, że wciąż możemy ulec zarażeniu koronawirusem i zachorować.
- Zapewne z prawnego punktu widzenia widzenia wszystko jest w porządku – zaznacza Sutkowski. – Jednak moim zdaniem nabywca testu powinien mieć pełną wiedzę na temat tego, co naprawdę oznaczają wyniki samodzielnego badania, a sama porada by skonsultować się z lekarzem to po prostu za mało. Oczekiwałbym w tej sytuacji jakiegoś zdecydowanego ruchu ze strony resortu zdrowia, który np. w formie specjalnej konferencji z udziałem ekspertów uświadomi Polakom, czego mają się spodziewać po zakupionym teście i w jaki sposób postępować w zależności od jego wyników – dodaje dla wirtualnemedia.pl.